Narciarskie historie Jana May-Majewskiego

           Podobnie jak większość miłośników nart, którzy tworzyli historię narciarstwa w Gliwicach zacząłem stawiać pierwsze narciarskie kroki w latach pięćdziesiątych. Mieszkałem w rejonie Placu Grunwaldzkiego. Jak tylko spadł śnieg przed domem, wzdłuż ulicy Mickiewicza i na pl. Grunwaldzkim (który wtedy był dużą łąką, na której pasły się krowy) rozgrzewałem się narciarsko. Bardzo często chodziliśmy jeździć na nartach na tzw. Wilcze Doły. Zjazd z tamtejszej Góry Kucjasa, bo tak ją nazywaliśmy, był wielkim wyczynem.  Najbardziej podniecały mnie skoki, które uskutecznialiśmy na zbudowanej skoczni. Jeździło się wtedy na nartach sprzed II Wojny Światowej zostawionych przez Niemców. Były to narty drewniane z wiązaniami tzw. kandaharami. Co roku potrafiłem zawsze połamać kilka nart. Z uwagi na to, że narty zawsze były za długie, skoki sprawiały mi największą przyjemność. Dlatego przy każdym wyjeździe z Rodzicami do Szczyrku, jak i na Wilczych Dołach, budowałem skocznie. Często skoki kończyły się pęknięciem narty, nawet gdy się nie wywróciłem. Ojciec nie był “wielkim” narciarzem, ale aktywnym sportowo człowiekiem.

Kiedy byłem uczniem Technikum Mechanicznego w Gliwicach, nasz nauczyciel WF, pan Kotowski, organizował Mistrzostwa Szkoły w slalomie gigancie. Tam udało mi się zająć I miejsce, co zapaliło mnie tym bardziej do nart.

W połowie lat 70-tych studiowałem w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Katowicach, późniejszej AWF Katowice. Działałem w Komisji Turystyki i Sportu Rady Uczelnianej. Organizowaliśmy wtedy z kolegami wiele wyjazdów i obozów m.in. narciarskich. Do dziś utrzymujemy tamte znajomości i kontakty, m.in. z Bogdanem Zahajkiewiczem, który prowadzi wypożyczalnie nart i szkoli w ośrodku “Orle Gniazdo” w Szczyrku. W tych latach byłem też zawodnikiem Akademickiego Klubu Narciarskiego przy AWF – startowałem, byłem w kadrze AWF na Akademickich Mistrzostwach Polski w Zakopanem. Mile wspominam studia na AWF, bo oprócz tego, że zrobiłem specjalizację narciarską, mogłem wykazać się i szlifować zdolności organizatorskie. Oprócz nart i rajdów turystycznych organizowałem dużo spływów i rejsów żeglarskich po Wielkich Jeziorach Mazurskich.

Wykształcenie, uprawnienia i doświadczenie zdobyte na AWF pomogły mi w mojej pierwszej pracy nauczyciela WF w III LO w Gliwicach w latach 1976 – 1984. Założyłem w Liceum Szkolny Klub Wodny “Asterias”. Nazwa klubu wywodziła się od nazwy jachtu, który w tym czasie brał udział w rejsie dookoła świata. Klub, chociaż z nazwy wodny, w zimie organizował szkolne wyjazdy na narty, na zawody narciarskie, a w czasie ferii zimowych obozy narciarskie. Współpracowałem w tym czasie z nauczycielem WF z II LO, wielkim miłośnikiem nart, Zbyszkiem Wiśniewskim, a także z Andrzejem Śnieżkiem, którego córka uczyła się w moim liceum.  Ze znajomymi z tamtych czasów, uczniami, do dziś utrzymuję kontakt. Klub rozpadł się w latach 90-tych, po moim odejściu ze szkolnictwa.

Mając duże doświadczenie szkoleniowe i organizatorskie było mi łatwo założyć w 1991 roku Przedsiębiorstwo Usługowe “MAYTUR” Szkołę Narciarsko – Żeglarską. Przez jakiś czas byliśmy jedyną licencjonowana szkołą z licencją na narty i żeglarstwo. Od kilkunastu lat posiadamy licencję, która uprawnia do prowadzenia działalności szkoleniowej w zakresie narciarstwa podstawowego i kursów kadrowych. Posiadamy też uprawnienia do prowadzenia działalności szkoleniowej w zakresie narciarstwa dzieci. Z inspiracji Bajana Zbyszka Sokalskiego rozpoczęliśmy zorganizowane zajęcia i wyjazdy narciarskie dla przedszkolaków.

PU MAYTUR, mając koncesję organizatora turystyki, organizował wiele wyjazdów rodzinnych do Francji, Szwajcarii, Włoch i Austrii. Wielce pomocną była Monika Szewczyk (z d. Piekarska) – pilot, rezydent i instruktor w jednym. Na zakończenie sezonu organizuje rodzinne zawody narciarskie “O Puchar Przechodni MAYTUR”, w których startują rodzeństwa lub rodzic z dzieckiem. O ten puchar można również walczyć w regatach  żeglarskich organizowanych co roku w naszym osrodku nad jeziorem Dzierżno Małe.

Przez 26 lat naszej działalności przez MAYTUR przewinęło się wielu wspaniałych instruktorów. W latach dziewięćdziesiątych był nim instruktor wykładowca Adam Staszkiewicz – pracownik naukowy AWF Katowice. Pałeczkę szkoleniową po Adamie przejął instruktor wykładowca Bogdan Klepacki oraz jego córki – Anna i Małgorzata, również z najwyższymi stopniami instruktorskimi. Muszę wspomnieć o dr. Tomku Stobieckim, który przeszło 20 lat współpracuje z Mayturem i również jest instruktorem wykładowcą. Wielu instruktorów, którzy szkolili w Mayturze utworzyli własne szkółki narciarskie – Jacek Dobranowski SPORT-PARTNER, Magda Langer, Dzidek Jagieło REJA, Tomek Bulenda współpracujący z SIKRETem, Paweł Kuczera. Mayturowcy działają też w sekcji narciarskiej Politechniki Śląskiej – Maciej Żabski; Katarzyna, Michał i Mateusz Krystek; Magda Opania; Natalia Puchała; Piotr Jurkiewicz, Krzystof Bonczar. O bezpieczeństwo narciarzy dbały serwisy narciarskie, z którymi współpracowaliśmy. Kiedyś był to Maciej Haczewski, Marek Żurawiecki i Grzegorz Grodecki, a obecnie serwis pana Tomka Mierzwy.

31.12.2017 roku firmę Maytur przekazałem córce Katarzynie Majewskiej Ludwig, która ma moje wsparcie, jak również brata adwokata Michała May-Majewskiego. Mam nadzieję, że będzie prowadziła firmę, aby była ona lepsza od siebie, a nie gorsza od innych, czego jej serdecznie życzę.

 

 

 

 

Jan May-Majewski, styczeń 2020      

 

 

 

Do wspomnień dołączyła żona Jana – Jagoda:

Z Jasiem poznaliśmy się w październiku w Kozubniku, w górach. Ja jestem z Sandomierza. Zawsze podobało mi się narciarstwo, ale nie miałam możliwości uprawiania, bo z Sandomierza w góry, gdzie uprawia się narciarstwo to kawał drogi, a w mojej rodzinie nie było takich tradycji. Gdy poznałam Jasia i zorientowałam się, że on jeździ na nartach, tym bardziej mnie do nart pociągnęło. Pobraliśmy się 16 grudnia, a 24 grudnia pod choinkę dostałam buty narciarskie. Stwierdziłam, że to nie przelewki,  że trzeba zacząć ćwiczyć i jeździć na  nartach.

Pierwszy mój wyjazd na narty był z Jasiem i Januszem Sitnikiem. Dostałam narty, które nie były moje i niedopasowane. Jasiu szybko dopasował mi narty i pojechaliśmy do Szczyrku. Jasiu kazał mi trenować na małej górce, bym podchodziła i oswoiła się ze śniegiem. Po niedługim czasie wjechaliśmy krzesełkami na Skrzyczne. Mój pierwszy zjazd był nartostradą Ondraszek. Miałam piękny niebieski ocieplacz, Jasiu trzymał mnie z tyłu za kijki, a mnie podobała się prędkość. Gdy on przytrzymywał, ja się wywracałam i na śliskim ocieplaczu zjeżdżałam coraz niżej. Tak dojechałam do ostatniej ścianki pod krzesełkami, z której zjechałam sama. Otrzymałam aprobatę za dobrą naukę.

Mieszkaliśmy na Sikorniku, w sąsiedztwie były Wilcze Doły, gdzie zabieraliśmy dzieci na narty. Gdy one zjeżdżały, ja się odwracałam, bo nie mogłam patrzeć, widząc w wyobraźni, że coś się stanie. Pierwszy raz wyjechaliśmy do Szczyrku na Juliany. Michał miał 2 lata, a Kasia 5  lat. Kasia miała kask i dobry sprzęt, Michał miał sprzęt, ale nie miał kasku. Ja miałam pojechać z Kasią na górę, a Jasiu miał zostać z Michałkiem na dole. Wyjechaliśmy wyciągiem i gdy ja to przygotowywałam Kasię do jazdy, okazało się, że Michał wsunął się Jasiowi pod orczyk i razem wjechali. Nawet mamy zdjęcie. Jasiu związał go sznurkiem i przytrzymywał, a ja jechałam z przodu. Po kilku zjazdach w ten sposób Michał spytał się mnie, czy mogę jechać obok niego. Zapytałam się “Dlaczego?”, a on – “Żebyś nie była pierwsza!”. Takie były nasze początki rodzinnego narciarstwa.

Teraz kilka słów o naszej szkółce przedszkolaków – na początku przedszkolaki wyjeżdżały w tygodniu, ale często chorowały nie miały możliwości kontynuowania wyjazdów co tydzień. Okazało się, że wyjazd tygodniowy dla przedszkolaka jest zdecydowanie lepszy, więc Kasia zaczęła organizować 5-cio dniówki na Podhale. To był świetny pomysł. Opiekunowie i dziadkowie, opiekując się, też korzystali z tego co Podhale oferowało. Ich zadaniem było tylko przygotować i wyekspediować dzieci, a już instruktorzy zajmowali się resztą. Wszyscy czuli się bezpiecznie. Potem okazywało się, że dzieciak, który na początku nie potrafił postawić kroku na nartach, później już naturalnie jeździł i potrafił zjechać z każdej góry.

Wyjazdy kończyły się zawodami. Każdy dostawał medal – pierwsze 3 medale były za miejsca, pozostałe za uczestnictwo. Dzieci były szczęśliwe, okazywało się, że do przedszkola chodziły z tymi medalami, niektóre nawet z medalem czy pucharem spały.

Gdy Kasia miała małą Marysię, ja jeździłam z nią, by małą się opiekować. Marysia wsiąknęła w tę atmosferę i naturalnie weszła w narciarstwo. Podobnie było z Kasią. Gdy Jasiu pracował w szkole i organizował obozy narciarskie, na Hali Boraczej, to Kasia w wieku 2 lat była z nami i uczestniczyła w schroniskowym życiu. Michał też bardzo wcześnie pojechał z nami – gdy wychodziły mu zęby. Kasia jeździła wtedy i na nartach, i na sankach. Takie były nasze początki.

 

Z rodzinnych zbiorów:

Jasiu na zawodach

 

Jagoda, Kasia i Michał

 

Pod Nosalem

 

Michał i Kasia