Bayan Zbigniew Sokalski – rozmowa wspomnieniowa cz.II

19 września 2019 rozmawia Bogusław Nowakowski

Część II – instruktor PZN

BN: Bardzo znaczącym faktem w historii gliwickiego narciarstwa, był twój wyjazd na ENSA (Ecole Nationale de Ski et d’Alpinisme) do Chamonix. Opowiedz o swojej działalności instruktorskiej. 

ZS: Byłem w narciarskim środowisku instruktorskim wcześniej. Najpierw w Zieleńcu zrobiłem stopień pomocnika instruktora. Gdy byłem na II roku, Bogdan Klepacki, który był już pomocnikiem instruktora, namówił nas, mnie i Wojtka Forysta, na kurs w Zieleńcu, który organizował PZN, nie jego część sportowa, ale Komisja Narciarstwa Masowego i Szkolenia Kadr. Później zrobiłem stopień instruktorski na kursie w Szczyrku. Corocznie odbywały się spotkania na śniegu instruktorów wykładowców, którym później zostałem mianowany, tzw. kursokonferencje. W latach 60-tych, z inicjatywy prezesa Kazimierza Masłowskiego, to był geniusz organizatorski i wspaniały człowiek, Komisja Narciarstwa Masowego i Szkolenia Kadr PZN nawiązała kontakty z Ecole Nationale de Ski et d’Alpinisme w Chamonix. Od kilku lat corocznie byli wysyłani do ENSA obserwatorzy. Kiedyś Prezes Masłowski podjechał do mnie, pytając, gdzie tak nauczyłem się jeździć. Wtedy byłem krytycznie nastawiony do sposobu jazdy nauczanego w ramach programu PZN. Dla mnie ideałem był naturalny styl zawodniczy. Miałem dobre wyniki w zawodach instruktorskich i pewnego razu przyszło do mnie zawiadomienie, że razem z Jurkiem Bujakiem jesteśmy delegowani na kurs do ENSA. ENSA jest szkołą z prawdziwego zdarzenia – wykłady, filmują cię, pokazują jak jechał profesor, a jak ty – pełen profesjonalizm. Taki kurs trwa 6 tygodni. Potem jest egzamin: slalom, bieg zjazdowy, biorą cię na takie muldy, że strach patrzeć. Ja do dziś pamiętam to jak bajkę – tak to przeżywałem. Jazda była od 8:30 do 12:00. Najpierw rozgrzewka, potem program nauczania, różne ewolucje, poprawianie błędów, pedagogika, a ponadto elementy ratownictwa wraz z ćwiczeniami, każdy musiał się wypowiedzieć i wykonać wszelkie czynności ratownictwa w terenie. Nauczanie fenomenalne – ENSA ma niesamowity autorytet.

Pierwszego dnia wybiłem bark i później cały czas rękę miałem przywiązaną bandażem wokół tułowia. Przejechałem tak cały kurs, łącznie z biegiem zjazdowym i slalomami – zaliczyłem wszystko. Oczywiście po wypadku zostałem zwolniony i nie mogłem brać udziału w zajęciach praktycznych, pozwolono mi jeszcze trochę pomieszkać do zorganizowania sobie wyjazdu do Polski. Jeden dzień przesiedziałem w szpitalu, z którego wyszedłem na własną prośbę, ale potem zaczęło mnie tak kręcić, że stawiłem się na zajęcia do profesora. Najpierw była rozgrzewka – nie tak jak w Polsce, najpierw wolno, a potem coraz szybciej, ale od razu “z pieca na łeb” śladem profesora. Przyszedłem na zajęcia z zawiązaną jedną ręką i usłyszałem od profesora, żebym raczej udał się do restauracji i stamtąd obserwował jak grupa jeździ. Jednak gdy grupa ruszyła, ja bez myślenia pojechałem za nimi po dużej stromiźnie. Na dole, jak profesor mnie zobaczył, zaczął wrzeszczeć, obawiając się, że mi się coś stanie i miał rację. Kazał mi czekać, zacisnął pięści, machnął na mnie ręką i znów zakazał jazdy. Ja jednak cały czas jeździłem za nimi. Następnego dnia też przyszedłem. Nic mi nie powiedział, a 3 dnia, gdy wystartowałem w ewolucji, to mnie trochę skorygował i jakoś tak się to ułożyło. Pierwszym elementem egzaminu był slalom ustawiony wg reguł FIS . Potem był bieg zjazdowy na trasie zjazdowej w Chamonix – ja na nartach 222 cm , od Andrzeja Bachledy, raz w powietrzu, raz na śniegu, a na zakrętach wypychała mnie ogromna siła odśrodkowa – na 140 osób byłem na 17-tym miejscu w biegu zjazdowym. Później zdałem egzamin i byłem szczęśliwy.

Udzielałem się w PZNie, byłem w komisji egzaminacyjnej stopni instruktorskich. Prowadziłem grupę na kursie instruktorskim. Prezes Masłowski organizował grupę demonstracyjną na Kongres Nauczania Narciarstwa do Sesto w 1983 r. Przed wyjazdem trenowaliśmy, nie było w ogóle śniegu – chodziliśmy ćwiczyć na Klimczok. Nasz występ wypadł bardzo dobrze.

Na Kongresie w Sesto

Polscy demonstratorzy w Sesto

Delegacja PZN z Prezesem Masłowskim

Polscy uczestnicy Kongresu z Jeanem Claudem Killy

Międzynarodowa demonstracja

Na Kongresie była francuska grupa z samego szczytu – z ENSA. Francuzi pamiętali mnie z kursu i dosłownie zmusili mnie do zapisania się na kurs instruktora narodowego i przedstawili mnie dyrektorowi, który był również obecny na kongresie. Ten potwierdził, że przyśle do mnie zaproszenie na kurs Instruktora Narodowego ENSA. Po jakimś czasie otrzymałem to zaproszenie, wciągnąłem Jurka Bujaka i razem pojechaliśmy na kurs do Chamonix. Na miejscu okazało się, że z powodu braku śniegu kurs został odwołany, a Jurek Bujak i ja byliśmy jedyną dwójką, której nie powiadomiono o odwołaniu kursu. Nasz przyjazd wymusił decyzję, że kurs odbędzie się, gdy tylko spadnie śnieg. Zakwaterowano nas, w Ensie i specjalnie dla naszej dwójki przygotowywano posiłki, dostaliśmy również karty na wszystkie wyciągi i kolejki linowe w regionie Chamonix. Czekaliśmy 3 tygodnie. Gdy spadł pierwszy śnieg, zwołano towarzystwo i odbył się kurs.  Ukończene  we Francji dwóch poziomów kursu na stopnie instruktorskie  (Pomocnika Instruktora oraz Instruktora Narodowego) otwierało możliwość nauczania narciarstwa zjazdowego na terenie Francji, tym bardziej , że tereny uprawiania narciarstwa we Francji są rozległe i brakuje instruktorów dyplomowanych, zwłaszcza w czasie wakacji zimowych.

na Mistrzostwach Francji Instruktorów

w Les Menuires

 w Les Contamines-Monjoie

Chcę wrócić jeszcze do okresu trochę wcześniejszego. Z początkiem marca 1974 roku na trasie FIS  w Zakopanem na Nosalu był organizowany Puchar Świata w slalomie. Można to było nazwać swego rodzaju świętem narciarstwa alpejskiego w Polsce. TVP transmitowała już nam w tym okresie wszystkie zawody z Pucharu Świata, ale nie mieliśmy jeszcze okazji zobaczyć z bliska wielkich zawodów oraz światowych gwiazd narciarstwa. PZN i Zakopane zaangażowało się w bardzo w organizację. Ze względu na słabą zimę w tym okresie na Nosalu śniegu już prawie nie było. Szczęśliwie udało się jednak organizatorom zgromadzić na trasie jego odpowiednią ilość, rozprowadzić na całej powierzchni i utwardzić go. Nosal przyciągnął w dniu zawodów bardzo dużo kibiców. Nam udało się podejść do samej góry trasy slalomowej. Dzięki temu mogliśmy oglądać z bliska wielkich mistrzów narciarstwa alpejskiego, takich jak Gross, Hinterser, Ochoa, Thoeni i wielu innych. Nasza kadra alpejczyków zaprezentowała się bardzo dobrze – Andrzej Bachleda-Curuś zjechał bardzo dobrze zajmując miejsce na początku drugiej dziesiątki. Faworytem był Piero Gross, ale w pierwszym przejeździe wyjechał ze slalomu, musiał zatrzymać się, podejść i wrócić  do toru jazdy slalomem. Tę drugą część slalomu pojechał jak szaleniec, co na wszystkich kibicach zrobiło niesamowite wrażenie. Ostatecznie po dwóch przejazdach zajął dziesiąte miejsce – wręcz niesamowite. Dzięki temu uświadomiłem sobie do jakiego stopnia można jeszcze przyspieszyć na slalomie, oczywiście podnosząc bardzo wysoko ryzyko wypadnięcia i nieskończenia go.  Zwyciężył zawodnik hiszpański Francisco Fernandez-Ochoa. W tamtym sezonie wygrał on jeszcze jeden slalom Pucharu Świata.

Oglądanie tych dwóch przejazdów slalomu Pucharu Świata zrobiło na mnie osobiście ogromne wrażenie. Stanowiło to rodzaj dopingu w moim amatorsko-sportowym narciarstwie. Obserwując ten sport na żywo uświadomiłem sobie, jaka jest wielka różnica w odczuciu i obserwacji techniki jazdy w stosunku do oglądania za pośrednictwem telewizji.

na starcie

Roman Dereziński

Piero Gross

junior Ingemar Stenmark i Roman Dereziński

Gustavo Thoeni

zwycięzca slalomu Hiszpan Francisco Fernandez-Ochoa

BN: Wiem jeszcze o innym francuskim wątku  podczas pokazowych zawodów firmy “ATOMIC” w Szczyrku, na Golgocie.

ZS: Uprawiając w szerokim wymiarze  narciarstwo alpejskie, zdarzało się wiele różnych wydarzeń i niespodzianek. Takim wydarzeniem było pilotowanie przeze mnie w Beskidach znakomitego  zawodnika francuskiego Luc’a Alaphand’a, który wygrał w klasyfikację generalną Pucharu Świata w sezonie 1996/97. Reklamując producenta czekolady „Milka” otwierał zawody w slalomie gigancie organizowane w Szczyrku na Golgocie. Po zawodach, które odbywały się przy bardzo dobrych warunkach śniegowych i pogodowych Luc Alaphand udzielił wywiadu, który prowadziłem na prośbę TV Katowice.

wywiad z Luc Alphand’em

Chcę jeszcze przywołać czasy niedawne – wyczynowy klub narciarski MKN Gliwice. Ty byłeś doskonałym organizatorem. Amatorski klub miejski – MKN był na poziomie najwyższym. Dzieci u was jeździły na nartach doskonale.

BN: To była zasługa wielu ludzi – świetnych narciarzy, którzy byli trenerami i mieli swoje koncepcje treningowe, techniczne, swoje pasje. To oni ustawili ten poziom. Moim zdaniem był wtedy regres w szkoleniu trenerskim w Polsce, w konfrontacji z bardzo szybko zmieniającą się techniką jazdy, a trenerzy, wg mojej oceny, słabo za tym nadążali. My obserwując technikę najlepszych, wprowadzając własne koncepcje, dyskutując nad nimi, tworzyliśmy swoją szkołę. Ogromną rolę spełniali wspaniale angażujący się w klub rodzice.

ZS: Wszyscy narciarze gliwiccy byli pełni podziwu. Ludzie cały czas obserwują, kto przyjeżdża na stoki, jak jeździ. Byliście świetnie zorganizowani. To dzięki tobie i twoim kolegom – trenerom.

BN: Bardzo dziękuję! To również dzięki Tobie i starszym ode mnie gliwickim narciarzom, którzy z kolei mnie uczyli narciarstwa oraz jego organizacji .