Bayan Zbigniew Sokalski – rozmowa wspomnieniowa cz.I

19 września 2019 rozmawia Bogusław Nowakowski

Część I – czasy licealne i studenckie

BN: Sięgnijmy do czasów szkolnych, licealnych.

ZS: Z Jurkiem Knopfem poznaliśmy się w czasach licealnych, a Wojtkiem Forystem na koloniach letnich Politechniki Śląskiej w Tupadłach k/Jastrzębiej Góry. W tamtym okresie wśród kolegów i koleżanek był niesamowity “ciąg” do narciarstwa. Sami organizowaliśmy się, może trochę z inspiracji rodziców, i jeździliśmy przede wszystkim do Szczyrku, rzadko gdzie indziej. Pamiętam jeszcze Klimczok i kilka innych miejsc.

BN: A w Gliwicach? Pamiętasz “Wilcze Doły”?

ZS: Gdy mieszkałem na Trynku na ulicy Dzierżona chodziliśmy na górki za ulicą Rybnicką. Na nich bardzo dobrze się jeździło, ale my nie nazywaliśmy tego “Wilczymi Dołami”. Jeździło się tam na wprost i była to niesamowita frajda. To było jeszcze w szkole podstawowej, a na tych górkach wybudowano później osiedle Sikornik. W Beskidy zaczęliśmy jeździć, gdy byliśmy w liceum. Mój tato pracował na Politechnice, gdzie narciarstwo było zorganizowane, a wyjazdy niedzielne do Szczyrku na narty dla pracowników Politechniki Śląskiej i ich rodzin organizował prof. Pukas. Tak w zasadzie działaliśmy przez całe liceum. Profesor Pukas w okresie Wielkanocy organizował wyjazdy narciarskie dla pracowników Politechniki i rodzin do Zakopanego. Co tydzień były wyjazdy do Szczyrku, a wiosną do Zakopanego. Na początku braliśmy w nich udział z rodzicami, a potem samodzielnie z Wojtkiem Forystem, Krysią  Wójcikowską, Kajtkiem Pukasem, którego ojciec razem z moim pracowali na Wydziale Chemicznym. Na tych wyjazdach poznaliśmy swoich rówieśników, dzieci pracowników Politechniki. Profesor Pukas starał się o miejscówki na kolejkę na Kasprowy, bo bardzo trudno było je dostać, ale gdy nie było miejscówek chodziliśmy w góry piechotą. W okresie późniejszym w czasie studiów wsiadaliśmy w pociąg w Gliwicach, przesiadaliśmy się w Katowicach, dojeżdżaliśmy do Bielska, stamtąd autobusem do Szczyrku.

Było to popularne, a my narciarstwo bardzo przeżywaliśmy. Podczas pierwszych licealnych wyjazdów nie wyjeżdżaliśmy na Skrzyczne, ale szukaliśmy małej górki na dole, gdzie można było podejść – zjechać – podejść -zjechać. Gdy zaczęły się wyjazdy z Politechniki, to już kolejką – wyciągiem z jednoosobowymi krzesełkami na Skrzyczne z przesiadką na Jaworzynce. W schronisku na Skrzycznem długo piliśmy herbatkę i posilaliśmy się. Pamiętam jak z tatą wyjechaliśmy na górę Skrzycznego, on w kapeluszu, płaszczu, półbutach, a ponieważ przed II wojną światową uprawiał narciarstwo poczuł wielką ochotę zjechania na przy schroniskowej polance. Rozpędził się i później chciał zakręcić, ale skończyło się wielkim upadkiem w śnieg. Wiązania to były już nie szczęki, ale “trójkąciki”, więc zupełnie jego półbutów się nie trzymały. Wtedy zjeżdżaliśmy na dół krzesełkami. Później sami zjeżdżaliśmy już wąskimi nartostradami, nie za bardzo umiejąc hamować. Ja przysiadałem i hamowałem rękami i palcami o śnieg. Jeździliśmy z Jurkiem Knopfem, Wojtkiem Forystem. W lecie Politechnika organizowała w Tupadłach rodzinne wczasy wakacyjne skąd znaliśmy się z rówieśnikami. Moją wielką pasją było obserwowanie zawodników. Miałem zdolności naśladowcze. Wystarczyło, że dobrze podpatrzyłem i potrafiłem to wykonać. Bardzo szybko robiliśmy postępy i później już jeździliśmy według obowiązujących w tamtych czasach reguł techniki narciarskiej. Nie pamiętam, żebym miał gruntowne techniczne problemy. Podpatrywałem trenerów i zawodników. To była wielka przygoda. Starałem się jeździć tak jak oni – ześlizg i gwałtowne zacięcie krawędziami nart, tak się wtedy jeździło.

BN: Znałeś wtedy Maćka Haczewskiego? Też wywodził się ze środowiska naukowego – jego ojciec pracował w Instytucie Metalurgii.

ZS: Haczewskiego poznałem bardzo szybko. To był nieprawdopodobny gaduła, “łobuz”, wariat, ale przesympatyczny. Był jedynym, który rozmawiał ze wszystkimi, wszystkich lubił i jego lubiano. Kilka lat później  pomagałem Maćkowi Haczewskiemu montować wiązania  w jego warsztacie narciarskim, który otworzył przy ul. Nowotki (obecnie Daszyńskiego).

Skończyliśmy liceum i ciągle jeździliśmy do Szczyrku, więc w tym środowisku byliśmy już znani i ono nas znało, przynajmniej z widzenia. Podobnie było też w Zakopanem. Gdy zaczęły się czasy studenckie, powstał AKN. Chcieliśmy stawiać slalomy, trenować, często wyrzucali nas ze stoków. W tych czasach beskidzcy trenerzy i zawodnicy już nas poznawali. Wiedzieli skąd jesteśmy, bo nas obserwowali, co dość późno zauważyłem. Podobnie w Zakopanem – gdzie jeździliśmy na zawody AKN-owskie. Te czasy niesamowicie technicznie pociągnęły nas do przodu. Mieliśmy kompletnego świra – tylko tyczki, tyczki, tyczki. Pamiętam naszego kolegę z Gliwic Andrzeja Ostrowskiego – bardzo miłego człowieka, który mieszkał niedaleko mnie (opublikował swoje wspomnienie również na tym portalu) jako bardzo poświęconego narciarstwu. Pamiętam Bruna Gabrysia, pierwszego prezesa naszego AKN. Bruno pochodził z Żywca i w szkole średniej był bardzo dobrym uczniem. Jego historię znam od mojego brata, który z kolei z bratem Bruna razem studiował fizykę w Krakowie. Później razem pracowali na UJ-ocie. Bruno postanowił sobie, że stworzy dużą firmę, taką, jaką ma teraz (Aiut). Żeby ją stworzyć, wiedział, że trzeba nauczyć się menadżerstwa. On założył AKN, został jego prezesem, choć nikt go nie wybierał. Miał znajomych wśród młodzieżowych działaczy studenckich, wymyślał inicjatywy i bardzo dynamicznie działał. Kapitalnie założył i prowadził klub przez 2 lata. Po nim prezesami byli Andrzej Małek i Wojtek Kaniak. Małek był również fenomenalnym organizatorem, apodyktycznym, czasem ostrym, ale bardzo konsekwentnym. Ja byłem wiceprezesem za czasów Bruna, ale nie byłem w ogóle organizatorem, bo w głowie miałem tylko jadące narty. Pamiętam z tego okresu pierwsze mistrzostwa Polski AKNów, choć chyba inaczej się nazywały, na trasie FIS w Szczyrku – start zaczynał się na Grzebieniu, a meta była za Piekłem. Bruno nieprawdopodobnie harował, myślał o wszystkim. Jako AKN przystąpiliśmy do grupy wszystkich polskich narciarskich klubów studenckich, które szybko wtedy powstawały. Były wtedy organizowane przez różne narciarskie kluby akademickie ogólnopolskie zawody.

 

Na Miętusiej – Adam Korczowski Zbigniew Sokalski, Bogdan Klepacki, Wojtek Foryst

Trening na Miętusiej

 

Murowaniec – Ryszard i Bogdan Klepaccy oraz Zbigniew Sokalski

Muszkieterowie w Kotle Kasprowego: Klepacki, Sokalski, Foryst 

Rafał Zbiegieni z żoną i znajomymi

Na zawodach AKN  Warszawa w Zakopanem

Zawody w Szczyrku na Bieńkuli

BN: A nartorolki? Było takie AKNowskie przedsięwzięcie.

ZS: To było w roku 1973 – wyjazd na zaproszenie francuskiego klubu, którego członkowie byli mistrzami Francji w nartorolkach na trawie. Aranżowało to ZSP na zasadzie wymiany z klubem francuskim. Rok wcześniej, w 1972 Akademicki Klub Narciarski przy ZSP Politechniki Śląskiej w Gliwicach gościł francuski klub “Ski Club Florival” zimą w Zakopanem. Przyjazd Francuzów do Zakopanego na narty był bardzo sympatyczny, ale śniegu nie było. Jeździliśmy z klubem francuskim na nartach w kotle Kasprowego na łatach zlodowaciałego śniegu, podchodziliśmy na piechotę, a na koniec dnia narciarskiego zjeżdżaliśmy do Hali Goryczkowej też po płatach śniegu, a dalej schodziliśmy do Kuźnic.W rewanżu przyjechaliśmy do nich, do Alzacji w Vogezy, z przygodami, 3 dni naprawiając po drodze w Austrii zepsuty autobus. To byli przemili ludzie, były wspaniałe widoki, wspaniała trawa i górki. Ich lider Richard Martin  był mistrzem Francji i wicemistrzem Europy w nartorolkach na trawie, fantastycznie jeździł slalomy. Francuzi mieli odpowiednie stroje, a my krótkie spodenki i koszulki. Przy lekkim tylko niezrównoważeniu do tyłu, nartorolki wyjeżdżały spod narciarza, więc na początku zaczęliśmy fikać i byliśmy nieźle poharatani, ale bardzo szybko nauczyliśmy się. Zaczęliśmy jeździć tak jak oni, trochę po wariacku, ale podobnie. To była kolosalna przyjemność. Siedzieliśmy tam  2 tygodnie, a później wyruszyliśmy do Alpe d’Huez, gdzie odbywały się Mistrzostwa Europy na nartorolkach. Slalom był na pięknym stoku, wspaniałej trawie. Ja wyleciałem od razu w pierwszym i drugim przejeździe, bo się zbyt rozpędziłem. Na nartorolkach się nie hamuje ześlizgiem, ale mocno dokręca skręty. Gdy już prędkość jest za duża, nie można nic zrobić. Przywieźliśmy trochę nartorolek, wymieniając je z Francuzami na polskie narty POLSPORT produkowane w Szaflarach. Nartorolki to wspaniałe przygotowanie do nart, wykonuje się skręty cięte. To była wyższość tego sposobu przygotowań nad wszystkim innym. W Polsce jeździliśmy na Beskidku. Wtedy przychodziło bardzo wiele ludzi nas oglądać, w szczególności narciarze – byli bardzo zaskoczeni. We Francji nartorolki są do dziś bardzo popularne.

z francuskiej prasy

Trening na Beskidku

Obóz AKN Firn w Międzybrodziu

BN: Opowiedz o waszym świetnym pomyśle, który w mojej ocenie był bardzo ważnym dla gliwickiego narciarstwa, czyli – chatka na Kotarzu – Waluśce.

ZS: Chodziliśmy tam jeździć. To był stok północno-wschodni, gdy już spadł śnieg, długo się trzymał. Nikt tam nie jeździł. Lepiej pamięta to Wojtek Foryst, z którym tę chatę i połowę polany kupiliśmy za bardzo niewielką kwotę – to były takie czasy. Harowaliśmy, by chatę odremontować, uszczelnić, robiliśmy to własnymi rękoma – dach naprawiali górale fachowcy. Odkopaliśmy źródło, z którego zawsze mieliśmy wspaniałą wodę, nawet w czasie letnich suszy.

BN: Odwiedzało tam was bardzo wielu kolegów – gliwiczan. I ja tam, z siostrą i znajomymi, bywałem waszym gościem.

ZS: Gdy kupowaliśmy chatę z polaną, byliśmy jeszcze na studiach i później tam spędzaliśmy każdą wolną chwilę. Dzieci wynosiliśmy na plecakach. W pewnym okresie na tej polanie trenowały kluby bielskie na zainstalowanym przez nich wyciągu linowym. Tam jest świetne nachylenie – nie za strome, ale nie płaskie. Na początku chodziliśmy na piechotę – 12-14 zjazdów dziennie. Później z wyciągiem było już łatwiej, ale chętnych do korzystania z niego było zawsze zbyt dużo, co powodowało spięcia. Ostatecznie po jakimś czasie wyciąg zlikwidowano. Do dziś nasze rodziny, a raczej rodziny naszych dzieci, z chaty korzystają.

Nad Waluśką

Na Kotarzu Waluśce – Tadeusz Ziarko