Włodzimierz Leszek Grodecki – Trzy pokolenia gliwickich narciarzy cz.I

  1. Młodość i studia

Miałem jakąś taką miłość do zimy i śniegu od dziecka. Jak zamieszkaliśmy w Gliwicach, w latach pięćdziesiątych, w siódmej klasie dostałem pierwsze narty na gwiazdkę. Miejscem spotkań narciarskich były “Wilcze Doły” na obecnym Sikorniku. W szkole podstawowej, w zimie spotykaliśmy się przy Operetce. Jeździło się na nartach z “kandaharami” –  wiązaniami uniwersalnymi z dolnymi ciągami, i do zjazdów, i do biegania. Najpierw był bieg – wyścig do góry. Tamtejsza najstromsza góra nazywała się Kuja. Tam jeździliśmy, skręcając – w prawo, w lewo, skakali na wybudowanej skoczni. W drodze powrotnej był kolejny wyścig – w dół do Operetki.

Narty kochałem naturalnie – nie wiem skąd. Ani nie mam tradycji rodzinnych, ani nie wychowałem się w górach, choć krótko mieszkaliśmy z rodzicami w Kłodzku. Pierwszy raz pojechałem na narty do Szczyrku w siódmej klasie z wycieczką gliwickiego PTTK. Zobaczyłem ogrom stoków -oczywiście nie było tam żadnych wyciągów. Było to na polanie Zapalenica (z góry tej polany przechodziło się na Doliny). Od razu zapiąłem narty i puściłem się dół, gdzieś niżej przewracając się. Podjechał do mnie wtedy instruktor, nazywał się Żaba, i srogo mnie opieprzył. Bardzo mnie to zdziwiło, bo przecież do wywrotek byłem przyzwyczajony. Później jeździłem też już, wspomnianymi w innych wspomnieniach, pociągami o 4-tej rano z Gliwic do Katowic i dalej do Bielska. Jeździliśmy też, gdy byłem w średniej szkole, ciężarówkami. Ojciec jednej z koleżanek, dyrektor firmy budowlanej, oddawał nam do dyspozycji ciężarówkę – STARa z ławkami, plandeką, w środku wyłożoną matami. Musieliśmy się ubierać w prawie jak na narty, lecz podróż była stosunkowo krótka, bo wyjeżdżając o 7-mej, o 9-tej byliśmy już w Szczyrku. Powrót takim samochodem też był sprawny, bo przecież wyjazd pociągiem kończył się zwykle o 11-tej wieczorem.

Później na studiach uprawianie narciarstwa było bardziej zorganizowane. Był ZSP i początki AKNu. Kończyłem studia w 1964 roku, a AKN powstał dopiero w 1968. Nie nazywało się to jeszcze AKN, ale była to aktywność przy klubie turystycznym. Dla mnie ogromnym przeżyciem był, po drugim roku, tj. w 1959, pierwszy obóz na Hali Gąsienicowej w Murowańcu, który organizowało ZSP. Jechaliśmy pociągiem i pamiętam, że gdy w kwietniu dumnie szliśmy z nartami przez Zwycięstwa, zaczepiano nas żartując, że na ten czas lepsze są kajaki. Normalni ludzie nie wyobrażali sobie, że o tej porze roku można jeździć na nartach. W Kotle Kasprowego był stosunkowo krótki wyciąg ławeczkowy, na jego najstromszej części (w linii obecnego wyciągu-kanapy), ni to orczykowy, ni to krzesełkowy. Częściowo jechało się na nartach, a częściowo wisiało się na ławeczce na sztywnym cięgle. Bardzo trudno było do niego wsiąść. W późniejszych latach, byłem w kwietniu uczestnikiem rozruchu wyciągu krzesełkowego, w czasie jazdy testowej. Lina była nasączona smarem, który kapał z niej na ubranie. Jeździło się za darmo, ale później trzeba było rozpuszczalnikami czyścić ubranie. Byłem na kilku wyjazdach-obozach ZSP. Pamiętam z nich, jako organizatora Zbyszka Kobrynowicza, później byłego przewodniczący ZSP na Uczelni. Były obozy na Ornaku, Hali Chochołowskiej – na wiosnę, a w zimie – Samotnia, Odrodzenie w Karkonoszach. Tam nie było wyciągów, narciarstwo polegało na podchodzeniu i zjeżdżaniu. Chcieliśmy się uczyć. W tych czasach skończyłem kurs pomocnika instruktora. W Beskidach jeździliśmy na Stożku. W schronisku prowadzonym przez p. Cięgiela, trzeba było chodzić spać o godz. 9-tej, bo o tej godzinie wyłączano prąd. Pod lasem był wyciąg zaczepowy spalinowy, do którego musieliśmy sami przywozić benzynę.

W swojej opowieści na temat gliwickiego narciarstwa chciałbym powiedzieć o osobach, które w dotychczas przeczytanych przeze mnie relacjach nie występowały. Na Politechnice studiował bytomianin Wojciech Jurkowski – rocznik bodaj 1938. Był zawodnikiem dużej klasy – akademickim mistrzem Polski i brał udział w Grenoble w Akademickich Mistrzostwach Świata z niezłym wynikiem, kończył Wydział Energetyczny. Szczególną rolę w gliwickim narciarstwie odegrał Władek Zieliński. Prowadził zajęcia WF na Politechnice i przy AZSie założył sekcję narciarską dla biegaczy i zjazdowców. Sam biegał, a sekcja biegaczy bazowała na studentach z Beskidów. Sekcja zjazdowa grupowała m.in. takie osoby jak: Romek Pocięgiel – bielszczanin z I klasą sportową, wymieniony przez mnie Wojtek Jurkowski, także Zdzisław Dziędzielewicz. Byłem w niej i ja – rocznik 1941. Będąc w sekcji nie musieliśmy odrabiać zajęć WF. Władek Zieliński nas bardzo dobrze fizycznie przygotowywał do sezonu. Na treningach rywalizowaliśmy, często z sukcesem, z biegaczami. Z sekcji dostawaliśmy narty, byliśmy zgłaszani do zawodów, jakkolwiek ja osobiście sukcesów narciarskich nie zanotowałem. Natomiast później złowił mnie i mojego kolegę Piotra Tabakowskiego, trener “Kuźni Ustroń” Kołaczyk. To był trener z dużymi sukcesami, jeździło u niego rodzeństwo Michalskich, w tym Mariola, która zajmowała bardzo dobre miejsca w slalomowym Pucharze Świata, niestety jej kariera skończyła się kontuzją. Zwerbował mnie, Tabakowskiego i któregoś z kolegów, nie pamiętam nazwiska, jako zawodników “Kuźni Ustroń” do startów w powiatowych zawodach. Dostaliśmy narty, ja dużo dłuższe niż mi były potrzebne, i startowaliśmy.  Ja niestety bez sukcesów, bo nie byłem do tego przygotowany.  Jakkolwiek mieszkając w Gliwicach mogę się jednak pochwalić historią zawodniczą.

Skończyłem studia w 1964 i zacząłem pracować w górnictwie, w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych.

 

  1. Narty i Przedsiębiorstwo Robót Górniczych

Zacząłem pracę, ale nartami się zawsze interesowałem. W firmie, w której zacząłem pracować – Przedsiębiorstwie Robót Górniczych, które było dużym przedsiębiorstwem (pracowało tam 3 tys. ludzi), zaraziłem tam narciarstwem wielu ludzi, a co najważniejsze, zaraziłem dyrektora. Dyrektor Józef Janaś był dla mnie, i jest do tej pory, mentorem, jeśli chodzi o wiedze górniczą. Był bardzo wymagający, odważny, z wieloma sukcesami zawodowymi, a dla młodych inżynierów ojcowski – uważał, że gdy weźmie ich pod opiekę i “da im w dupę”, to z nich wyrosną LUDZIE. Łagodziłem te układy przez to, że namówiłem go na narty. Przez to zezwalał nam na wyjazdy autobusem firmowym w niedziele (w soboty się wtedy pracowało). W popularne też było żeglarstwo, mieliśmy, jako przedsiębiorstwo flotyllę Omeg na Pławniowicach – tam nauczyłem go też żeglarstwa. Innym moim znajomym w PRG był Jurek Kowaluk – mój rocznik lub może trochę młodszy. Był szefem tej sekcji żeglarskiej, organizował konserwację sprzętu wodnego.  Jego syn Grzegorz świetnie jeździł i dominował w narciarstwie amatorskim, później był trenerem w klubach i szkółkach. Poznałem tę rodzinę, bo mieszkaliśmy w Gliwicach nieopodal siebie.

Górnictwo zaczęło organizować wielkie zawody o Puchar Ministra Górnictwa. To było przedsięwzięcie bardzo dobrze, “po górniczemu”, zorganizowane. Każde z 6-ciu górniczych zjednoczeń musiały zrobić eliminacje i wystawić reprezentację. Wielki finał odbywał się w Szczyrku lub Ustroniu, gdzie była odpowiednia baza noclegowa. Była walka o Puchar Ministra – liczyła sie punktacja zespołowa oraz miejsca indywidualne. W naszej drużynie jeździł, jako pracownik PRG,  Tadek Nanowski, który był naszą mocną pozycją. Gdy mój syn Grzesiek miał pół roku, srogi dyrektor Janaś wezwał mnie i przedstawił plan: “Kolego inżynierze, najpierw powiecie mi, kto u nas dobrze jeździ na nartach, a następnie pojedziecie na 2 tygodniowy obóz przygotowawczy do Szczyrku”. Z przekory powiedziałem, że nie mogę pojechać, gdyż mam pod opieką małe dziecko, a w domu nie mam telefonu. Dyrektor ni lubił sprzeciwu i postanowił, że moja żona będzie miała do dyspozycji jego kierowcę i samochód, który po południu będzie przywoził dla niej sprawunki. Serce z radości podskoczyło mi do gardła, że poza urlopem będę 2 tygodnie na nartach. Z całego zjednoczenia zebrano dobrze jeżdżących narciarzy biegaczy i zjazdowców, pamiętam m.in. absolwenta Politechniki Śląskiej Jacka Podgórskiego, a z naszego PRG pojechaliśmy ja i Tadek. Dostaliśmy trenera narciarskiego, noclegi, specjalną dietę – dodatki wzmacniające typu śmietana i czekolada oraz opiekuna, który nie jeździł na nartach, ale miał się nami opiekować i m.in. dostarczał bilety na wyciągi. Był wielki finał, wszystkie zjednoczenia zjechały się do Zagronia i innych hoteli. W slalomie specjalnym zajęliśmy dobre miejsca  – Tadek był 11-ty, a ja 12-ty.

Zawody o Puchar Ministra były dość długo organizowane i od pewnego czasu do naszego teamu zwerbowaliśmy Lidkę Zamojską. Bardzo ładna, elegancka dziewczyna, udzielająca się też w Gliwickim Klubie Narciarskim, była naszym ważnym punktem. Później w miarę mojego awansu służbowego startowałem w tych zawodach w grupie DYREKTORÓW – dyrektorów kopalń, zjednoczeń i pracowników Ministerstwa Górnictwa. Zdarzyło mi się, że jedne zawody w tej grupie wygrałem.

Organizacja narciarskiego ośrodka górniczego w Szczyrku i przywileje górnicze w kolejkach na wyciągach zachęcały do narciarstwa dość dużą grupę osób. Było to jednak narciarstwo masowe – typowo pracownicze. Niektórzy jednak uczestniczyli np. w Rajdzie Tatrzańskim. Był o trochę entuzjastów w tej górniczej społeczności. Dopóki w Ministerstwie działał vice minister Eryk Porąbka, mieszkaniec Gliwic,który był budowniczym ośrodka w Szczyrku, odbywały się zawody górnicze, później naturalnie to wygasło. Znałem Porąbkę osobiście i byłem dopuszczony do grupy, która z nim jeździła na weekendy. Była tam jedna zasada, że jak się jeździło z Ministrem, to nie wolno było go wyprzedać. Dowiedziałem się o niej, gdy byłem na takim spotkaniu pierwszy raz i szybciej rozpędziłem się. Podjechał do mnie ktoś z gabinetu Ministra, mówiąc: “Jak się jeździ w towarzystwie Ministra, to proszę go nie wyprzedzać”. Oceniam Porąbkę, jako bardzo pozytywną postać, która mając możliwości finansowe i techniczne, sprawnie wykupywała grunty, często nawet przepłacając ceny rynkowe, i budował, a często później załatwiał odpowiednie zezwolenia. Myśmy, jako PRG, uczestniczyli w tej budowie, a ja byłem w to, w części osobiście zaangażowany. Niektóre wyciągi jeszcze do dziś działają. Porąbka sprowadził do Szczyrku pierwsze urządzenia naśnieżające i pierwsze ratraki.

więcej:

Włodzimierz Leszek Grodecki – Trzy pokolenia … cz.II

Włodzimierz Leszek Grodecki – Trzy pokolenia … cz.III