O „narciarskiej wyjątkowości” Gliwic rozmawiają Ewa Brońka, Stefan Brońka i Bogusław Nowakowski

 SB: Jest to na pewno fenomen na skalę Śląska – nigdzie się narciarstwo tak mocno nie rozwijało. Natomiast narciarstwo świetnie funkcjonuje w niektórych innych miastach, które w górach nie leżą – jest Warszawa, jest Gdańsk, jest Kraków, choć on ma jakąś bliskość gór.

BN: Wrocław już tak aktywny nie jest.

SB: Ale pamiętasz Wrocław z czasów AKN-ów? Nie znam dobrze historii, czy tam rozpoczęło się to wcześniej, a AKN był tylko kontynuacją, czy był początkiem narciarskiej działalności.

BN: Wrocław miał podobną powojenną historię do Gliwic. Przyjechali ludzie ze wschodniej Polski i rozpoczynali nowe życie. Coś, co tam robili, chcieli to adaptować do nowej rzeczywistości. W Gliwicach była Politechnika, a we Wrocławiu Uniwersytet. Przyjechali wspaniali ludzie.

EB: We Wrocławiu też była Politechnika i inne uczelnie. Tam potencjał był ogromny.

SB: Był tam też AWF! W Gliwicach takiej uczelni nie było.

EB: Od kuzynostwa, którzy tam studiowali AWF wiem, że dynamicznie rozwijano wtedy Zieleniec, wykarczowano tereny, pozakładano wyciągi. Ludzie z AWFu zorganizowali tam dawne pensjonaty. Tutaj mało znamy te sprawy, ale od lat tam się to dobrze kręci.

SB: Kiedyś były tylko Szklarska Poręba i Karpacz. Teraz jest tam już trochę popularnych ośrodków, np. Czarna Góra.

BN: Było to podobne do gliwickiego środowisko.

SB: Dlaczego w Gliwicach, a nie w Katowicach?

EB: Po prostu – ludzie!

SB: Ktoś musi zacząć. Trafiła się garstka ludzi, tych pierwszych, którzy byli zafascynowani nartami i na nartach jeździli, a oni wciągali coraz większe towarzystwo.

BN: W Katowicach był Jurand Jarecki.

SB: To zależy od osobowości. W Katowicach na przykład dużo lepiej funkcjonuje tenis, podobnie w Zabrzu. Trafili się tam ludzie, którzy tenis ciągną. U nas się trafili narciarze, których znam z późniejszego okresu czasu – Janusza Kucharza i ciebie, wcześniej Maćka Haczewskiego i innych. W Katowicach ktoś taki się nie trafił. Tak myślę.

BN: Jestem pod wielkim wrażeniem zapału, jaki wspólnie mieliśmy. Zaraziliśmy nim Waldka Chrapka, który później wyciągnął narciarsko swoją córkę Karolinę najwyżej jak tylko mógł.

SB: Gliwiczaninem jest Witek Pruski, który studiował we Wrocławiu. Kluczem tu są zdecydowanie ludzie! Środowisko górnicze z narciarstwa skorzystało, ale w momencie, gdy górnictwo im dało – wyciągi, sprzęt, autobusy do Szczyrku. Jeździli na wyjazdy w ramach spędzania wolnego czasu, ale nic poza tym – żadnej jazdy sportowej, żadnych indywidualnych poszukiwań. U nas było inaczej, ludzie byli bardziej do nart zapaleni, bo przecież nie podstawiali nam autobusów, tylko, jak pisze Haczewski, najpierw pociągiem, a potem jakoś dalej. Na pierwszym roku Politechniki byłem w Szczyrku z kolegami i koleżankami z akademika, którzy próbowali dopiero narciarstwa. Zapakowaliśmy się do pociągu do Katowic, później przesiadka i z Bielska autobusem. Gdyby nie poznali mnie, to nikt ich na narty by nie zabrał.

EB: Podobnie ludzie z AKN – mieli charyzmę organizowania. Nie wszyscy byli wielkimi narciarzami, ale muszą też być ci, którzy umieją organizować.

BN: Tu Ewa ma rację, że do entuzjastów musi być środowisko ludzi, którzy zorganizują to w sprawną maszynę, która będzie dobrze funkcjonować.

SB: To się organizacyjnie nałożyło. Do chęci jazdy sportowej wśród ludzi, dołożyli się ludzie sprawni organizacyjnie. To bardzo dobrze funkcjonowało. Podobnie inicjatywa MKN, gdyby się nie zebrali ludzie, którym zależało na powstaniu ambitnego klubu narciarskiego, to on by nie powstał, a dzieci jeździłyby, podobnie jak wcześniej górnicy, w różnego rodzaju płatnych szkółkach.

BN: Rodzice wysyłali dzieci ze szkółkami, a sami się nie angażowali. W MKNie był element wspólnego działania rodzinnego.

SB: Chęć spróbowania narciarstwa na wyższym trochę poziomie.

BN: … a także solidarnego rodzinnego współdziałania. Ja sobie to bardzo ceniłem – i przyjaźnie, i wspólne kontakty z rodzicami.

EB: Dawne gwiazdy MKNu często nie jeżdżą już bardzo aktywnie.

BN: Część dawnej młodzieży jeździ teraz zarobkowo – ucząc innych. Mój siostrzeniec, Janek Sołtys ma profesjonalną firmę szkolącą sportowo i zatrudnia w niej naszą dawną młodzież.

SB: Dawne nasze narciarstwo wiązało sie z wydatkami. Na nartach się nie zarabiało. Instruktor na studenckiej Centralnej Szkole Narciarskiej miał zapłacony nocleg i wyżywienie, ale wynagrodzenia zasadniczo nie dostawał. Teraz z narciarstwa można zorganizować sobie dochodowe zajęcie i niektórzy się kierują w tę stronę.

BN: Czy nasze dzieci będą narciarskie tradycje kontynuować? Wiem, że wielu z nich szkoli, mają uprawnienia instruktorskie.

SB: Teraz narciarstwo trzeba postrzegać inaczej.

BN: Dawno temu, gdy tutaj przyjechali ze Lwowa Dziędzielewicz i inni, to wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

EB: Widać to było na starym filmie pokazującym narciarstwo na obecnej Ukrainie.

BN: Tak, widziałem go. Jego właścicielem jest chyba Stobiecki. To był wspaniały film pokazujący tamto narciarstwo.

SB: I tu masz ważną odpowiedź, skąd to narciarstwo w Gliwicach! Przyjechali ludzie, których część już na Ukrainie jeździła. Nie zaczynali od zera.

BN: Młodym Gliwiczanom musiało to być dobrze podane, to się podobało, i mnie się podobało. Chciałem to robić, bo to było fajne!

Dodaj komentarz