Moja przygoda z narciarstwem zaczęła się gdzieś w 1956 roku, kiedy dostałem pierwsze narty na 8-sme urodziny. Zsuwaliśmy się wtedy z nasypu starej autostrady przy Kłodnickiej i z każdego małego pagórka w okolicy..
Pamiętam, że następnej zimy w 57r. z moim ojcem jechaliśmy do Szczyrku ciężarowką Politechniki, Starem 20 z plandeką, zawinięnci w koce, na ławkach z desek, aby później podchodzić na Doliny i następną godzinę ubijać śnieg na kilka zjazdów. Później w 58 r. otworzyli wyciąg na Skrzyczne i zacząłem regularnie jeździć, już autobusem Politechniki spod kina “X”. Wycieczkami kierowal prof. Pukas, mój sąsiad z piętra niżej – jeździłem wtedy najczęściej z jego synem Kajtkiem. Tras narciarskich w Szczyrku wtedy nie bylo, tylko wąskie, często oblodzone nartostrady-ścieżki, na których, aby kontrolować prędkość trzeba było w większości jechać pługiem. Pamiętam też, że raz utknęliśmy autobusem w zaspach, gdzieś za Bielskiem, przed Szyndzielnią, a raz nasz autobus zsunał się do rowu, na szczęście na bardzo małej prędkości. W późniejszych latach dołączyli moi sąsiedzi, Krystyna Wójcikowska, Andrzej Towarnicki, a później Zbyszek Sokalski, wszyscy z tego samego budynku Politechniki na rogu Powstańców/Orlickiego. W marcu 1965 r, pod nieobecność mojego głównego konkurenta w nartach, Andrzeja Towarnickiego, udało mi się wygrać VI Mistrzostwa Narciarskie Gliwic w Slalomie w Szczyrku. To było moje jedyne i ostatnie zwycięstwo, ale dyplom na ścianie wisi. Później lepsi i bardziej trenujący koledzy zajęli moje miejsce.
W 1966 zacząłem studia i wkrótce zaczęło się organizować towarzystwo studencko/narciarskie, a dalej to już historia AKN-u, w której aktywnie uczestniczyłem. Jeździliśmy później ze znajomymi z Politechniki i grupą innych znajomych, często śpiąc w “Goplanie” w Szczyrku na święta Bożego Narodzenia. Nasz sprzęt był marny. Na początku były narty drewniane z metalowymi kantami, później plastikowe, w końcu te metalowe “Rysy”, wiązania z paskami “Kandahary”, później bezpiecznikowe Markery, a buty, najlepsze co miałem, to skórzane z klamrami, gdzieś kupiłem z importu z NRD. Lata 70-te przyniosły AKN-owi duże zasługi za organizację różnych zawodów na skalę krajową. Głównie to zasługa Andrzeja Małka i wszystkich innych zaangażowanych.
W roku 73 była okazja, by wyjechać dużą grupą “na zachód” autobusem. Większość pojechała wtedy do Austrii i Francji, ale grupa nas 5-ciu z AKN wybrała drugą opcję, wyjazd na 3 tygodnie w ramach wymiany “Almaturu” z francuską organizacją turystyczną dla młodzieży UCPA. Lecieliśmy hałaśliwym Iłem 18 LOTu do Paryza, na tydzień, a później pociągiem na 2 tygodnie nart na lodowcu, powyżej Argentiere, kolo Chamonix. Ten wyjazd kosztował nas ok. 10 tys. zł, tj. około 3 miesięcznych średnich pensji w tamtych czasach. Codziennie rano wyjeżdżaliśmy gigantyczną gondolą, aby na wysokości ok. 2700 m, na płacie śniegu na lodowcu jeździć przez 2-3 godziny na orczyku, specjalnie otwartym dla naszej dużej grupy z UCPA. Było nas 21 osób z całej Polski, w tym nas 5-ciu z AKN-u, reszta to byli młodzi Francuzi. Rano śnieg był zlodowaciały i wielkie muldy, dopiero później robił się bardziej miękki, lepszy do jazdy. Dziś ten lodowiec już nie istnieje. Parę lat temu patrzyłem na jego resztki. Po południu często jeździliśmy autostopem do pobliskiego Chamonix, aby podziwiać w sklepach prawdziwy sprzęt narciarski, na który, niestety, nie było nas stać. Nie zapomnę nigdy, jak pewnego dnia pojawił się na godzinę na naszym stoku Jean Claude Killy, trzykrotny mistrz olimpijski, z grupą najlepszych zawodników – kolegów. Testowali jakieś nowe Dynastary. Killy zrobił niesamowity pokaz jazdy na gigantycznych muldach, w stylu najlepszych dzisiejszych zawodników w tej konkurencji. Takich narciarzy nigdy wtedy nigdzie nie widzieliśmy.
Ten wyjazd był chyba przełomowy w mojej historii. Otworzyły nam się oczy i rok później zdecydowałem, że wyjeżdżam z kraju. Początkowo był plan, by zarobić trochę pieniędzy, ale w Austrii, gdzie mieliśmy okazję kupić sprzęt i trochę pojeździć na nartach, szybko zmieniliśmy plany na Kanadę.
W 75 r. byłem już z kolegą w Kanadzie, a dalej też były narty. Syn jeździł od 3-go roku życia, później 10 lat trenowal w lokalnym klubie, a my z żoną dalej jeździmy, chociaż teraz częściej na nartach biegowych.
W Polsce, po wyjeździe z kraju tylko raz byłem na nartach i przypadkowo na wiosnę 1986 spotkałem Andrzeja Małka pod kolejką na Kasprowy, a później na trasie z Kasprowego.
Jednak nigdy nie zapomniałem tych pierwszych wrażeń z Alp. Wracałem tam do Chamonix kilka razy w lecie i nawet parę lat temu zrobiliśmy z żoną Tour du Mont Blanc. Wycieczki w góry są dalej naszym głównym ulubionym rekreacyjnym zajęciem.
Andrzej Ostrowski
Calgary 2018