ZA OCEANEM
Początkowo w Nowym Jorku nie przelewało się, a że narciarstwo w USA jest sportem drogim, jeździłem tylko do pobliskich małych ośrodków Vernon Valley, NJ lub Hunter Mountain, NY. Szybko jednak nawiązałem kontakt z dwoma sklepami narciarskimi na Manhattanie; norweskim ‘Skandynavian Ski Shop’ i austriackim ‘Sportiva’, którego właściciel Otto na wieść, że trafił mu się zjazdowiec z Polski bez namysłu zaproponował pozycję instruktora organizowanych przez niego weekendowych wypraw narciarskich do Killington i Stowe w górach Vermont. Wysokością i charakterem przypominający Beskid 500 km na północ od Nowego Jorku, Vermont słynie z pięknej złotej jesieni, mroźnych zim oraz twardego zmrożonego śniegu.
W każdy piątek po pracy jechaliśmy na północ autobusem pełnym nowojorskich narciarzy. Był to wspaniały układ nie tylko finansowo, pokrywał cały koszt narciarstwa, ale również zapewniał kulturalny komfort długiej, 5-cio godzinnej podróży do Vermont. W ciekawym towarzystwie mieszanej płci, popijaliśmy Chardonnay zagryzając przygotowane kanapki i zakąski.
Religijnie po austriacku, w sobotę i niedzielę rano prowadziliśmy dwugodzinną szkółkę narciarską, a resztę dnia miałem wyłącznie dla siebie. Bezkompromisowo każdy zjazd traktowałem jak trening i tak przez całe studia i następne 6 lat uprawiałem białe szaleństwo.
W 1986 roku przeczytałem w prasie, że planowana jest organizacja I Zimowych Igrzysk Polonijnych w Zakopanem ze slalomem i gigantem w programie. Sportowo nie obiecywałem sobie wiele po tej zabawie, ale doszedłem do wniosku, że dobra okazja odwiedzić rodzinę, znajomych, zobaczyć Tatry i przy okazji poszaleć trochę na stokach Kasprowego.
Slalom ustawiono na Nosalu, a gigant z Kasprowego do Kotła Gąsienicowego i o dziwo okazało się, że będę musiał sportowo dostosować się do towarzystwa, bo przyjechała liczna grupa młodych górali słowackich, którzy potraktowali I Polonijne Igrzyska bardzo poważnie. Mimo tego, a raczej dzięki temu slalom ukończyłem chyba na 5 miejscu a w gigancie zdobyłem srebrny medal.
I Zimowe Igrzyska Polonijne, Zakopane 1986, Ceremonia medalowa pod Krokwią
PRIORYTET MŁODOŚCI
Wydawałoby się małoistotne wydarzenie, ale psychicznie miało głębszy wpływ na dalszy rozwój wydarzeń. Nagle odezwał się zawód niespełnionych ambicji i sportowych marzeń z młodzieńczych lat. Gdy zaczęły krążyć pierwsze informacje o planach pokazowych zawodów ‘KL’ Narciarstwa Szybkiego na XVI Igrzyskach Olimpijskich’92 w Albertville wyobraźnią odleciałem, impulsywnie analizując zaistniałą sytuację.
Prowadziłem prywatną praktykę architekta-konsultanta, więc pewna swoboda organizacji czasu pozwalała na treningi, przygotowania i podróże, ale z góry zakładałem, że będzie to 3-letnie zobowiązanie związane z poważnymi kosztami i utratą zawodowych dochodów. Nie pomijając też faktu, że w czasie Igrzysk miałbym już 38 lat, co definitywnie nie kwalifikowało mnie w kategorii wiosennego koguta.
Pragnę w tym miejscu również wyrazić głęboką wdzięczność za ogólne, pozytywne wsparcie ze strony moich rodziców oraz strategicznego sponsora, brata Dr. Krzysztofa Tobiasza, bez których nie byłbym w stanie podjąć się tego wyzwania.
Poza tym, to były inne czasy bez Internetu, YouTube, Google, iPhone lub iPad, szczytem technologii był telefon, fax i Apple McIntosh. Wszystko załatwiało się na ‘piechotę’ przez osobiste znajomości i kontakty, a ja takich niestety nie miałem.
Szczęśliwie Zbyszek Żemczykowski, kolega narciarz z Gliwic, również wylądował w USA, zaangażowany w branży rozprowadzaniem i sprzedażą sprzętu narciarskiego jeździł po całych Stanach na ‘Ski Shows’ i miał wiele kontaktów. Gdy zwierzyłem się z moich planów oznajmił, że nie ma problemu i chyba w dwa tygodnie miałem moją pierwszą parę nart ‘KL’ Fisher. Minęło następnych kilka tygodni i Zbychu powiadomił, że na jednym z ‘Ski Shows’ zagadał na mój temat CJ Muller’a, ówczesnego rekordzistę Świata, reprezentującego produkty marki SWIX. Podał mi jego numer telefonu bym dzwonił po wszelkie informacje dotyczące ‘KL’.
CJ okazał się wspaniałym człowiekiem i kolegą, skontaktował mnie z francuskim producentem kombinezonów, kanadyjskim producentem kasków oraz z USSA, Amerykańskim Związkiem Narciarskim w celu uzyskania licencji ‘KL’.
Dowiedziałem się, że wymagane minimum do olimpijskiej kwalifikacji jest 160,00 km/h.
W 1990 roku pojechałem na pierwsze trzy zawody ‘KL’:
‘Steve McKinney Speed Challenge’, Kirkwood, California – 133,77 km/h.
‘USSA FIS Qualification’, Willamette Pass, Oregon – 145,20 km/h
‘FIS Speed Ski’, Hundfjallet, Sweden – 149,676 km/h
Steve McKinney Speed Challenge, 1990, Kirkwood, CA
Steve McKinney Speed Challenge, 1990, Kirkwood, CA
KL California Style, Steve McKinney Challenge 1990.
W 1991 roku wybrałem się na następne trzy zawody ‘KL’:
‘FIS Speed Ski’, Fortress Mtn. Alberta, Canada – 133,53 km/h
‘FIS Speed Ski’, Vars, Francja – 164,86 km/h
‘Speed Ski World Cup’, Silverton, Colorado – 147,60 km/h
Start po olimpijską kwalifikację, FIS KL Vars, Francja 1991.
KL Trasa na Velocity Peak 4270m n.p.m., FIS KL Silverton, CO USA 1991.
W obłokach adrenaliny, Velocity Peak 4270m n.p.m., FIS KL Silverton, CO USA 1991.