w rozmowie z Bogusławem Nowakowskim w listopadzie 2017
Z jedynej, i to dobrze działającej szkółki PRG, w latach 90-tych, w nowych czasach – bez dotacji, zrobiły się trzy: Boda Klepackiego, Janusza Kucharza – Zygmunta Tkocza – Jadwini Soklaskiej i Marka Żurawieckiego, z którym ja się związałem. Było słabo ze śniegiem, więc pierwsze jednodniowe wyjazdy, w sobotę lub niedzielę, robiliśmy na Pradziada w Czechach. Na obozach feryjnych mieszkaliśmy w Mnichowie pod Pradziadem. Janusz Kucharz jeździł też w Jeseniki, ale na Czerwonohorskie Sedlo.
Marek Żurawiecki zajmował się mocno sprzętem i zorganizował pierwszy rozpoznawczy wyjazd biznesowy do Altenmark’u w Austrii. Pojechaliśmy we czterech – Marek, Alek Rabenel, Piotr Bernas i ja. Byliśmy w fabryce Atomic’a po narty, a także po ubrania narciarskie Schneidera. Pojechaliśmy też przy okazji do Kaprun pojeździć na nartach. Później, już z dziećmi, ze szkółką, pojechaliśmy do Zauchensee. Trafiliśmy tam bezpośrednio po Pucharze Świata. Następnego dnia po zawodach trenowaliśmy szybkościową jazdę na świetnie przygotowanej trasie, choć bez bramek. To była wspaniała jazda – nie wiem, czy kiedykolwiek nasi podopieczni mieli okazję jeździć tak szybko. Nie pozwalali nam tam stawiać slalomów, wiec szukaliśmy innego miejsca. Marek w lecie, trochę przypadkowo, zajechał do Niederau, w dość niskie góry. Wczesną zimą pojechałem z tam z nim na 3 dni na narty. Niederau okazało się dobrym miejscem do treningu. Przy okazji skoczyliśmy też pojeździć do niedalekiego Kitzbuchel. Przygotowywano wtedy trasę na Puchar Świata. Było mało narciarzy, sypał śnieg, trasy były nie najlepiej przygotowane. Wyszliśmy na Streifa, przygotowywanego do Pucharu Świata – trasa oczywiście była zamknięta, ale wspaniale przygotowana, więc jak tu nie puścić się w taką okazję. Jechaliśmy pełną szybkością po pustej trasie i w pewnym momencie wyjeżdżając z zakrętu, zobaczyliśmy 40 żołnierzy deptających i ubijających śnieg! My – pełne hamowanie i jazda do lasu, bo jeszcze nie było założonych zabezpieczeń. Przebijaliśmy się dłuższy czas, w głębokim śniegu, do dość odległej nartostrady prowadzącej nawet do innej miejscowości. Wracać musieliśmy autobusem. Do Niederau jeździliśmy nawet 3 razy w sezonie. Później Andrzej Bachleda robił tam komercyjne wyjazdy, a Marek organizował mu instruktorów.
Ważnym narciarskim wydarzeniem były zawody Atomic’a, w których brał udział Luc Alphand. Głównym propagatorem tej imprezy był Ryszard Warecki – szef SUMMIT Sport, przedstawiciela ATOMICa na Polskę. Był on otwarty na różne inicjatywy, a my byliśmy z nim kilka razy na teście ATOMICa w Austrii w Radstad. Warecki zaproponował promocyjną akcję – zawody i zapytał nas, czy podjęlibyśmy się organizacji. Miał to być show, więc formuła musiała być inna niż normalnego ścigania. Poza normalnym gigantem, który odbył się na Golgocie, miała być sportowa zabawa, którą osobiście projektowałem. Wynajęliśmy trasę na Julianach, tak, by była widowiskowa, by można było przyjechać samochodem na metę. Byli wielcy sponsorzy, których zorganizował Marek. Główną nagrodą był samochód Fiat Panda, dużo nagród dał Atomic i Rossignol, Merida dała rower z hydraulicznymi hamulcami – coś niezwykłego na amatorskich zawodach. Zjechali się najlepsi narciarze amatorzy (obowiazywała 5-letnia karencja). Przyjechał Luc Alphand, którego przewodnikiem był Bajan – Zbyszek Sokalski, ale on nie brał udziału w zawodach zabawowych. Start był na szczycie Julianów. Pierwsza część trasy to był slalom specjalny, później wjeżdżało się na skocznię, na której za każde 1/2 metra skoku dostawało się handicap czasowy, a na końcu trasy – gigant do mety. Dwudziestu najlepszych kwalifikowało się do przejazdu finałowego. MILKA, która była jednym ze sponsorów zawodów zażyczyła sobie, by był w nich element snowboardu. Nie wiedzieliśmy, jak tam snowboard wcisnąć. Postanowiliśmy, że krótki slalom snowboardowy wyznaczy kolejność startu w slalomie finałowym. To było najwięcej zabawy – Jasiek Walkosz zapiął snowboard tylko na 1 nogę i jadąc jak na hulajnodze, wygrał konkurencję, a ponieważ jechał jako ostatni, nikt już nie powtórzył jego pomysłu. Finał był na początkowej trasie, z tym, że były przygotowane plecaki, w które można było naładować woreczki po 1/2 kg piasku, które dodawały kolejnego handicapu czasowego. Z moich obserwacji wynikało, że najbardziej opłacało się jechać bez piasku, którą to opcję z resztą wybrali najlepsi. W superfinale brało udział 3 najlepszych, a byli to Walkosz, Gajewski i Rogalski – bardzo dobrzy narciarze. Konkurencją dla nich był bieg na turach na fokach pod górę. Najlepszy wygrywał auto – wygrał Gajewski. Impreza zakończeniowa zawodów była w restauracji META koło kolejki. Było radio, telewizja, spotkanie z historyczną śmietanką polskich narciarzy, byli przedstawiciele OZNów, wywiad Alphandem – bal do białego rana. Gigant był na Golgocie, a najlepszy czas uzyskał Alphand. Wojtek Łaszcz robił obsługę komputerową on-line na stoku. Wszystko wyszło wspaniale, było bardzo dużo ludzi i Warecki był bardzo zadowolony. Na tamte czasy, w których dużo trudniej było działać i były inne możliwości, była to świetna impreza i doskonała promocja.
W latach 80-tych jako reprezentacje miast startowaliśmy w Mistrzostwach Mieszkańców Miast, a dalej jako reprezentacje województw. Później ważne, z dobrymi nagrodami, były zawody Family Cup, organizowane przez Janusza Zielonackiego. Gdy zmieniła się slalomowa technika i potrzebne były ochraniacze, slalomowe kijki z ochraniaczami, przestano organizować zawody amatorskie w slalomie. Dopiero po kilku latach startowałem na Stożku w slalomowych zawodach, które organizował “Radyjko” Konrad Wojciechowski z “Pitusiem” Piotrem Zastawnym. Te zawody, o ile sobie przypominam, były później organizowane co roku.
/notował Bogusław Nowakowski/
Liczyłem na dobry handicap po długim skoku. Spóźniłem jednak ostatni skręt przed skocznią i w raz z nim całą prędkość najazdową. Cały misterny plan…
A nagrodą główną był Fiat Cinquecento w wersji VAN 😉